Było to przed Świętem Paschy. Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.
„Do końca” – Bóg wypełnił swą obietnice, dał S(s)łowo i jest J(j)emu wierny, do końca, zupełnie, absolutnie i doskonale.
Jest takie powiedzenie Mikołaja Kabasilasa, teologa bizantyjskiego z XV wieku, że po Eucharystii już się nic więcej zdarzyć nie może, nic, bowiem w niej jest ten ostateczny koniec, wypełnienie. Nie może być nic większego niż Eucharystia, jest to najpełniejsze spotkanie z Bogiem. Dostaliśmy wszystko, a to, że tego nie widzimy, że na to nie odpowiadamy, że to lekceważymy, to inna sprawa. Ale to, co miało przyjść, przyszło i to przyszło całe.
Znak łamania chleba jest najpierw i przede wszystkim znakiem wydana samego siebie, własnego życia, ciała, krwi tak bardzo i tak mocno, że moje życie staje się odtąd także Jego życiem. To jest serce naszej wiary, bycia chrześcijaninem; odtąd, i nie tylko, okazuje się, że wszystko, co czynię i robię z moim życiem jako ten, któremu dał się cały Chrystus jest dalszym ciągiem przyjmowania Eucharystii lub też staje się Jej odrzuceniem.
Nie ma kapłaństwa bez Eucharystii, Kościół żyje poprzez Eucharystii. Bez Niej, choćby nie wiadomo co, choćby prowadził najbardziej szlachetne działa charytatywne, byłby tylko, jedną z wielu, dobrze prowadzoną firmą i organizacją. Kościół żyje w Eucharystii i poprzez Nią.
Każda Msza to powtórne, ponowne odtworzenie, przeżycie, uobecnienie tamtego czwartku, tamtej nocy, tamtych chwil, tamtych dni. To dla Ciebie, dla mnie Chrystus ponownie przeżywa Swą mękę, Swą śmierć i Swe zmartwychwstanie; każda Msza przenosi nas tam, w tamto miejsce, w sam środek wieczernika, w którym zostaliśmy wybrani – nawet jeśli sami siebie jeszcze nie wybraliśmy albo się naszemu wybraniu sprzeniewierzamy.