Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: „Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.
Autorytet, czyli ten, który podnosi miarę, który stawia poprzeczkę. Drżę często, kiedy czytam ten fragment i myślę sobie, kim jestem i kim byłem. Czy byłem i jestem tym, który jest wzorem, autorytetem, wartym do podglądania, do naśladowania, czy odwrotnie, jako ten, który jest godny pożałowania, jako wielki iluzjonista, który na początku zachwyca, a potem szkoda gadać.
Nie ma nic gorszego niż ten, komu zaufano, wobec którego kładziono wielką nadzieję i perspektywę na przyszłość, i nagle zawodzi, i staje się zaprzeczeniem tego, co wartościowe.
Ilu widząc kogoś, po którym czegoś oczekiwano, powiedziało w zgorzknieniu: „a myśmy się spodziewali”. Biada tym, którzy odbierają i niszczą nadzieję, biada tym, którzy nie są tym, kim być powinni.
Faryzeizm nie wyginął, jest on obecny w sutannie, w habicie, w osobie niosącej obrączkę lub tej bez.
Dawać świadectwo, być świecą, która świeci, oświeca, rozjaśnia i przyciąga do siebie, a nie kopcić i śmierdzieć.